"Nick i Norah. Playlista dla dwojga"
Rachel Cohn, David Levithan
Rytm to warstwa dźwiękowa popularna już w muzyce kultur prymitywnych.
Rachel Cohn, David Levithan
Rytm to warstwa dźwiękowa popularna już w muzyce kultur prymitywnych.
Wjeżdżamy na ulicę i wtedy zdaję sobie sprawę, że nie wiem, dokąd jechać.
- Zabrać cię do domu? - zgaduję.
Odpowiada mi cisza, którą interpretuję jako przeczenie. Gdyby chciała wracać do domu, na pewno by to powiedziała.
- W takim razie co chciałabyś robić?
Wydaje mi się, że to dość proste pytanie, ale ona patrzy na mnie zupełnie skołowana - jakby oglądała nagranie z końca świata, a ja byłbym marnym punktem w rogu ekranu, który komentuje aktualny stan pogody.
- Jesteś głodna?
Przytyka dłoń do ust i patrzy przed siebie.
- Chce ci się pić?
Wygląda, jakby liczyła latarnie.
- Może masz ochotę na inny koncert?
Cisza. Po podłokietniku między nami turlają się bezwolne, pustynne suszki. Jak w westernie.
- Chcesz pooglądać całujące się zakonnice?
Czy ona na pewno mnie słyszy?
- Możemy też sprawdzić, czy E.T. nie ma ochoty na trójkąt.
W końcu spogląda na mnie. Nie uśmiecha się, ale kącik jej ust wyraźnie drgnął. A więc jest nadzieja.
- Nie - odpowiada. - Ale jestem ciekawa tych zakonnic.
Z mikrofonu wrzask: czas to maszyna gniewu. Muzyka to maszyna gniewu. My jesteśmy gniewem.
Tłum napiera na nas, a dudniący bas dopełnia reszty. Oto część roztańczonego plemienia, dwoje ludzi, którzy w tej chwili tworzą swoje własne plemię. To nie samotność, tylko paląca podwójność.
Lawirujemy w rozszalałym tłumie, nasze ręce tworzą niepewny most. "Jeśli mnie puści, to koniec. Jeśli ja ją puszczę, to koniec", myślę. Ale obydwoje trzymamy się mocno. Po drodze wpada na mnie mnóstwo ludzi - nie obejdzie się bez siniaków - ale jakimś cudem nasze dłonie pozostają sklejone. Jakimś cudem przeszliśmy przez to razem. To łaska, to szczęście, podwójność pokonuje samotność, zwątpienie i strach. Wychodzimy. Dziękuję, muzyko. Wspomnienia - spieprzajcie. Dziękuję, tu i teraz.
- Chciałbym wiedzieć. Skąd biorą się słowa? - zastanawiam się na głos. - Czemu nagle
p o j a w i a j ą się w mojej głowie?
- Może cały czas buzują gdzieś pod powierzchnią, a sens nadają im dopiero doświadczenia? - odpowiada Dev.
Może tworzenie piosenek daje mi iluzoryczne poczucie kontroli tam, gdzie jej nie mam? Układając tekst, układam sytuację. Kiedy zamieniam problem w opowieść, przekładam go na melodię, wtedy zyskuję pewność, że wszystko dobrze się skończy, bo przecież to JA dobieram słowa. Niestety życie tak nie działa. A przynajmniej nie zawsze.
- Myślę o tym, co powiedziałaś - wyjaśniam łagodnie. - O rozbiciu. Może nie musimy składać fragmentów świata w całość. Może to my nimi jesteśmy.
Nie odpowiada, ale wiem, że słucha uważnie. Czuję, że właśnie zrozumiałem coś bardzo ważnego, choć jeszcze do końca tego nie rozumiem.
- Może wystarczy, że łączymy się ze sobą. W ten sposób zapobiegamy rozbiciu.
Zresztą nie mam czasu się denerwować, bo właśnie zaczyna lać jak z cebra. A co robi Nick? Tańczy jak szaleniec, z rozłożonymi ramionami, z twarzą wystawioną na deszcz. Bije z niego czysta radość.
Śpiewam w deszczu. I'm singing in the rain. To cholernie wspaniałe uczucie. Niespodziewana ulewa? Oddaję się jej cały. Bo co właściwie robić w takiej sytuacji? Szukać schronienia? Przeklinać? Nie - kiedy pada deszcz, nic nie można na to poradzić. Człowiek szczerzy się tylko jak wariat i tańczy. Jeśli deszcz daje ci radość, to nie jest jeszcze z tobą tak źle.
Czy to dobrze, że ta piosenka dobiega końca? Kiedyś uważałem, że każda noc, każda ważna chwila to osobny utwór. Ale teraz rozumiem, że nasze życie składa się z wielu pieśni. Gdy jedna się kończy, druga się zaczyna. Przechodzimy płynnie od tekstu do tekstu, od akordu do akordu. Nie ma wielkiego finału. To niekończąca się lista.